Realne wynagrodzenia przestały spadać, choć jeszcze nie rosną

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2023-03-20 16:46

Dobra wiadomość jest taka, że z miesiąca na miesiąc płace już nie rosną wolniej od cen. Gorsza — że gdy wszystko rośnie w tempie 10-15 proc., to możemy mówić o odklejeniu się inflacji od realnej gospodarki.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W skali całej gospodarki przeciętne realne wynagrodzenie przestało spadać, kończąc trend najgłębszego załamania płac od 30 lat. To zjawisko jest na pewno odczuwalne przez część pracowników, co widać w badaniach nastrojów konsumentów. Jednocześnie fakt, że zakończenie spadku realnych płac odbyło się bardziej dzięki przyspieszeniu nominalnych wynagrodzeń, a nie spadkowi cen, nie wróży zbyt dobrze walce z inflacją. Powoli musimy się przyzwyczajać do faktu, że staliśmy się krajem trwale podwyższonej inflacji. Konsekwencje tego będziemy pewnie odkrywać powoli.

W lutym przeciętne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wzrosło do 7066 zł, czyli o 13,6 proc. rok do roku. Jeżeli to wynagrodzenie przeliczymy nie w cenach bieżących, ale w cenach z 2020 r., czyli pokazując je w ujęciu realnej ilości towarów i usług, które pracownik jest w stanie nabyć, to wynosi ono 5404 zł wobec 5681 zł przed rokiem. Realnie przeciętne wynagrodzenie spadło o około 4 proc. w ciągu roku.

Pozytywny z punktu widzenia pracowników i popytu konsumpcyjnego jest fakt, że poziom realnego wynagrodzenia w ostatnich miesiącach zaczął się stabilizować po fali spadków z zeszłego roku. Na tę stabilizację złożyły się dwa procesy. Z jednej strony minęła największa fala podwyżek cen towarów surowcowych — żywności, paliw, energii. Częściowo stało się tak z powodu zamrożenia cen energii przez rząd, a częściowo z powodu spadku cen rynkowych na świecie.

Z drugiej strony nieco przyspieszyły w ostatnich miesiącach nominalne wynagrodzenia. Na wykresie pokazuję, że ten drugi proces odgrywa znacznie większą rolę. Niskie bezrobocie i wysokie podwyżki płacy minimalnej sprawiły, że na początku roku wielu pracowników otrzymało nowe, wyższe wynagrodzenia.

Stabilizacja realnych wynagrodzeń przełożyła się na umiarkowaną poprawę nastrojów konsumenckich. Widać to w badaniach GUS — np. na pytanie o przewidywaną zmianę sytuacji finansowej gospodarstwa domowego w najbliższym roku 52 proc. ankietowanych w lutym odpowiedziało neutralnie lub pozytywnie (czyli że sytuacja pozostanie bez zmian lub się poprawi). W połowie zeszłego roku takich odpowiedzi było tylko 36 proc., i to mimo faktu, że wtedy ogólna koniunktura w kraju, mierzona wzrostem PKB, była lepsza niż dziś. W połowie zeszłego roku mniejsze były też obawy przed bezrobociem.

Ta pozytywna zmiana w zakresie oceny własnej sytuacji finansowej pokazuje, jak dużym problemem jest dla ludzi inflacja. Wiele wskazuje na to, że w obecnych warunkach istotny spadek inflacji byłby przez konsumentów znacznie bardziej odczuwalny niż wzrost bezrobocia. Dlatego jestem zdania, że bank centralny mógł jeszcze zaryzykować podwyżki stóp procentowych.

W kolejnych miesiącach i kwartałach realne wynagrodzenia prawdopodobnie zaczną rosnąć. Przy niskim bezrobociu pracownicy mają wystarczającą siłę przetargową, by sobie to wywalczyć. Kluczowe pytanie brzmi, czy przyspieszenie płac realnych odbędzie się przez przyspieszenie nominalnych wynagrodzeń, czy dzięki spadkowi inflacji? Najlepiej byłoby dla gospodarki, gdyby odbyło się to dzięki spowolnieniu cen. Pewne nadzieje daje tutaj głęboki spadek cen ropy i gazu obserwowany w ostatnich tygodniach na giełdach światowych, a także spadek cen towarów przemysłowych na rynkach hurtowych. Trudno jednak powiedzieć, czy to wystarczy, by stopniowo hamować spiralę cen i płac.

Sytuacja, w której PKB spada, a ceny i płace rosną w tempie 10-15 proc. — czyli taka, z jaką mamy do czynienia w Polsce — wskazuje na odklejenie się inflacji od realnej gospodarki. W przyszłości będzie trudno to ze sobą z powrotem skleić.